27-28.04.2013 Góry Leluchowskie i Góry Czerchowskie
Weekend w zapomnianych górach…
Trudno jest znaleźć w pobliżu Tarnowa góry, w których nie byliśmy wcale lub w ciągu ostatnich kilku lat. A jednak są takie miejsca. Należą do nich z całą pewnością Góry Leluchowskie oraz Góry Czerchowskie (Čergov). Te pierwsze zaliczane do (jakże chętnie odwiedzanego przez nas) Beskidu Sądeckiego i ciągną się wzdłuż granicy ze Słowacją aż do Doliny Popradu między Leluchowem a Muszyną. Drugie leżą w całości na Słowacji w regionie zwanym Szarryszem i od północnego zachodu graniczą właśnie z Górami Leluchowskimi. I te zapomniane (nie tylko przez nas) obszary stały się terenem naszej górskiej działalności w czasie ostatniego kwietniowego weekendu.
Znakomicie zorganizowana (szczególne brawa dla Artura) logistyka pozwoliła w ciągu kilkunastu minut zebrać z wyznaczonych miejsc wszystkich (prawie) uczestników i opuścić gród, noszący od 1330 roku zaszczytne miano miasta. W doskonałych humorach dotarliśmy na dworzec w … Tuchowie. Broń Boże nie chcieliśmy zmieniać środka transportu. Oddziałowy bus spisywał się przecież doskonale. Powód był zdecydowanie bardziej znaczący. W szeroko otwartych podwojach swojego sklepu oczekiwała na nas Berni w towarzystwie dwojga miejscowych koneserów. Chwila na uzupełnienie nadwyrężonych już nieco zapasów i po chwili sklep jest już zamknięty a my, teraz wreszcie w komplecie, odprowadzani tęsknym wzrokiem tuchowskich smakoszy, kierujemy się w stronę Ciężkowic i Grybowa. To urocze miasteczko szczyci się od niedawna posiadaniem bazyliki mniejszej. Nam kojarzy się również z nieistniejącą już niestety „Kaskadą”. Na moment odżywają wspomnienia z pewnego „poświątecznego spaceru”. Mijamy kolejne miejscowości i docieramy na Przełęcz Huta, potocznie zwaną Krzyżówką. W tym miejscu skręcamy w lewo, w stronę Tylicza i granicy ze Słowacją. Podróż dobiega końca na Przełęczy Tylickiej a właściwie to na Kurovskim sedle bo jesteśmy już przecież za granicą, a taką nazwę nadali przełęczy nasi południowi sąsiedzi. Kilka grupowych fotografii i wchodzimy na wiodący wzdłuż granicy czerwony szlak słowacki. Idziemy rozciągniętą grupą, pozostając ze sobą w kontakcie wzrokowym oraz akustycznym. To zasługa krótkofalówek, które tym samym przypominają nam nieobecnego Leszka („uuuu, brawo, brawo”). Po niespełna dwóch kilometrach dołącza do naszej ścieżki żółty szlak z Muszynki. Kolejne kilometry. Mijamy Pustą, Kamienny Horb i dziesiątki słupków granicznych. Miejsc widokowych jak na lekarstwo, ale z tych nielicznych widać co nieco. Przede wszystkim Góry Czerchowskie. Wreszcie szlak żółty rozstaje się z czerwonym, podążając w stronę Wojkowej. Od tej pory będzie prowadził nas do samej Muszyny. Na rozległych polanach nad Wojkową organizujemy długą przerwę. Słońce przygrzewa i wokół czuć wiosnę, chociaż jeszcze kilka dni temu leżał tutaj śnieg. Schodzimy do wsi. W oddali widać Jaworzynę Krynicką. Przechodząc przez Wojkową postanawiamy odwiedzić miejscową cerkiew. Jest zamknięta, ale w ciągu kilku minut udaje nam się zorganizować klucze a wraz z nimi „cerkiewnego” przewodnika. W ciągu ponad pół godziny „odbywamy” podróż do początków chrześcijaństwa -poznając sylwetki patronów cerkwi (a obecnie kościoła) świętych Kosmy i Damiana, przypominamy sobie historię Łemków, religii grekokatolickiej, budowę ikonostasu oraz parę innych związanych z omawianym tematem zagadnień. Nie obywa się też bez wspólnej modlitwy, prowadzonej przez przewodnika w różnych intencjach. Czas nagli, więc po dokonaniu wpisu (okraszonego oddziałową wlepką)w księdze gości oraz złożeniu ofiary na utrzymanie zabytkowego obiektu opuszczamy teren cerkwi. Nie wracamy z powrotem na szlak, starając się wykorzystać zdobytą (cerkiew stoi na niewielkim wzniesieniu) wysokość. Łąkami podążamy w stronę grzbietu. Na błękitnym niebie nieliczne białe chmurki. Wokół nas zieleń i coraz wspanialsze widoki. Zgodnie z przewidywaniami napotykamy szlak i idziemy dalej pięknym bukowym lasem. W okolicach Dubnego dołącza do naszego szlaku i przez chwilę towarzyszy szlak niebieski, prowadzący z Leluchowa do Żegiestowa – Zdroju. Mijamy Czarne Garby i na pięknych, widokowych polanach pod szczytem Malnika urządzamy kolejny postój. Z ociąganiem opuszczamy to miejsce i zbiegamy szybko do bliskiej już Muszyny. Po drodze mijamy jeszcze stary kirkut. Ruiny muszyńskiego zamku wskazują dalszą drogę. Przed nami ostatnie dwa kilometry, bowiem nocleg zorganizowaliśmy w położonym w Złockiem, Domu Wczasowym „Kolejarz”. Obiekt wybudowany jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku, czasy świetności z pewnością ma już za sobą. Jest jednak ciepła woda i wygodne łóżka. A my nie potrzebujemy więcej. Obiadokolacja nie stanowi dla nas żadnej niespodzianki. Oto, by tak się stało zadbała nasza (samozwańcza) menagerka – Iwona, rozsyłając wszystkim kilka dni wcześniej „ofertę gastronomiczną” ośrodka. Konsumujemy więc rosół z makaronem (wszyscy),a potem według indywidualnych zamówień indyki (wpływ galicyjskich migracji za „wielką wodę”?), schabowe (prawdziwi Polacy) oraz kurczaka (pokolenie KFC). Z obiecanej na deser szarlotki ostały się tylko jabłka, ale dobre i to, bo witamin nigdy za wiele. Tą różnorodność menu zawdzięczamy trwającemu w innej sali weselu. Na tort wprawdzie nie doczekaliśmy się, ale wykorzystując plenerową sesję zdjęciową nowożeńców, odśpiewaliśmy życzenia a Zbyszek dołączył jeszcze okolicznościowy wiersz i w efekcie Pan Młody (jak każe tradycja) w podziękowaniu obdarował nas hojnie. Zdrowie Młodej Pary!

27.04.2013 - Przełęcz Tylicka (Kurovske sedlo) - (fot. Artur Marć)
Wyjątkowo ciepła noc minęła wyjątkowo szybko. Zachmurzony poranek wypędził nas z łóżek stanowczo za wcześnie. Ale sami sobie zgotowaliśmy ten los. O siódmej w drewnianej cerkwi w Złockiem uczestniczyliśmy bowiem we mszy św. Po mszy i śniadaniu ruszyliśmy zdobywać słowackie góry. Ilość chmur i ich kolor nie wyglądały zachęcająco. Mimo tego nikt nie tracił humoru. Wieczór i poranek pokazał, że Leszkowi wyrósł godny konkurent w postaci Zbyszka. Strach pomyśleć, co wydarzy się, kiedy wspólnie znajdą się na oddziałowym wyjeździe. A gdy dodamy jeszcze Wisiora… Były kiedyś trójki murarskie, teraz mogą być kabaretowe.
28.04.2013 - PTT Tarnów na Mincole - (fot. Artur Marć)
Z Muszyny pojechaliśmy do Leluchowa a stamtąd do miejscowości o pięknej (ornitologicznej) nazwie Šarišskie Jastrabie. Przy niewielkim murowanym kościółku opuściliśmy busa i podążyliśmy żółtym szlakiem w stronę Minčola – najwyższego szczytu Gór Czerchowskich. Początkowo trasa wiodła odkrytym terenem, co (pomimo zachmurzenia) skutkowało rozległymi widokami. Nasz wzrok, jak zwykle w takich okolicznościach (wszak to PTT) uciekał ku zachmurzonym szczytom Tatr. Droga łagodnie wznosiła się, dzięki czemu mogliśmy doskonale rozgrzać swoje mięśnie, przed czekającymi nas podejściami. Były nieuniknione, bowiem wierzchołek leżał prawie 600 metrów wyżej niż miejsce naszego startu. Warto było się jednak nieco zmęczyć. Minčol słynie przecież ze znakomitych panoram. Mocny wiatr przegonił chmury i kiedy dotarliśmy do szczytu powitała nas wymarzona pogoda. A widoki? Czegoż to nie widzieliśmy! Bušov i Lackova, pasmo Jaworzyny Krynickiej i Radziejowej, Pieniny z Trzema Koronami, gorczański Lubań, Magura Spiska, Góry Lewockie i Tatry. Kto nie był niech żałuje! Albo (jeszcze lepiej) przy nadarzającej się okazji wybierze naszym śladem. Wpis i wlepka do vrcholovej knihy, familijne zdjęcie z „flażką” i kolejny obrzęd „przyjęcia w poczet”. Tym razem Teresy i Zbyszka. A później wędrówka na Maly Minčol i długie, długie zejście do Ruskiej Voli. A, że po drodze trochę pokropiło. Nic to Baśka – jak powiadał Pan Michał. Potem znowu zrobiło się słonecznie a flašove pivo po zejściu smakowało wybornie. Uvidíme sa na turistickom chodníku. Slovensko pozýva!
PS. Kleszczom mówimy zdecydowane nie! Ryjki precz od naszych kobiet!
Janusz Foszcz
28.04.2013 - Szlak Mały Mincol - Ruska Vola, widok w stronę Lenartova - (fot. Artur Marć)