30-31.08.2014 Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich

Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich czyli rzecz o spotkaniu na szczycie...

Ostatni weekend wakacji. Po kilku pięknych, słonecznych dniach, prognozy zapowiadają zbliżające się załamanie pogody. I to właśnie teraz, kiedy zgodnie z nową świecką (trwającą od ubiegłego roku) tradycją zamierzamy pożegnać w słowackiej części Tatr przechodzący do historii okres kanikuły. Jak zwykle w tego typu wypadkach lista uczestników szybko się kurczy. Niekorzystne prognozy nie są w stanie pokrzyżować nam planów. Kilkanaście osób postanawia więc osobiście sprawdzić wiarygodność portali pogodowych. Wczesnym rankiem (dla niektórych późną nocą) wyruszamy w znany teren i nieznaną pogodę. Brak słońca nie dziwi póki co nikogo. W tym okresie roku pojawia się ono nad horyzontem (na naszych szerokościach geograficznych) przed szóstą rano czyli za godzinę. Na niebie jest za to sporo chmur. Sprawnie „okrętujemy się” do oddziałowego busa i obieramy kurs na Grybów i Krynicę. Cieszy nas fakt, że wraz z przebytą odległością maleje zdecydowanie stopień zachmurzenia nieba. Senną dotychczas atmosferę ożywia zdecydowanie „cytrynowy” przerywnik wyprodukowany w manufakturze Bernadety. Niestety szybko znika. Pojawia się za to słońce. Mijamy Muszynę i Leluchów. Teraz przed nami kilkadziesiąt kilometrów po słowackich drogach. Zamek Lubomirskich górujący majestatycznie nad Starą Lubowlą niczym latarnia morska żeglarzom wyznacza nam drogę do tatrzańskiego portu. Za chwilę prowadzą nas już ONE. Granitowe olbrzymy, a nad nimi prawie błękitne niebo. W takich okolicznościach przyrody docieramy do Tatrzańskiej Polanki.


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Adam Tucki)

Grzejące mocno słońce zachęca do szybkiego opuszczenia busa. Zielone znaki wiodą nas w stronę Śląskiego Domu - tatrzańskiego schroniska przypominającego raczej stojący w górach hotel. Nasz szlak kilkakrotnie przecina zresztą asfaltową drogę, którą niektórzy „miłośnicy gór” przemierzają swoimi luksusowymi pojazdami, by bez wysiłku dostać się do wnętrza tatrzańskiej świątyni. Stęsknieni za „dotykiem granitu” błyskawicznie nabieramy wysokości. Wyprzedzamy kolejne grupy turystów. Po kilkunastu minutach dochodzimy do ustawionych przy szlaku stołów, pokrytych szczelnie plastikowymi kubkami z nieznanymi nam bliżej płynami. Wokół krąży kilku ratowników słowackiej HZS (odpowiednika naszego TOPR-u). Czyżby dostali informacje o naszej ekipie nadciągającej niczym tajfun? A może to nowy przejaw słowackiej gościnności? Nic z tych rzeczy! Wszystko staje się jasne, gdy docieramy do Śląskiego Domu. Na znajdującym się przy schronisku parkingu usytuowano bowiem metę organizowanego dziś biegu górskiego „Gerlach” prowadzącego do tego miejsca z podtatrzańskiej miejscowości Gierlachów. Całość trasy ma niespełna 8,5 km i 879 metrów przewyższenia. Szkoda, że nie ma z nami Ciapka. Może wystartuje w przyszłym roku? Jak wynika z elektronicznego zegara, umieszczonego tuż przy linii mety, uczestnicy już wystartowali. Najlepsi mają pokonać ten dystans poniżej czterdziestu minut. Nie czekamy jednak na sportowe rozstrzygnięcia i po krótkiej przerwie ruszamy na Polski Grzebień. Mijamy Wielicki Staw, by po chwili znaleźć się pod Mokrą Wantą.


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Piotr Biś)

To miejsce, w którym nawet w najbardziej upalny dzień ze skał kapie woda. Nikogo nie dziwi więc fakt, że Słowacy nazywają go „Wiecznym Deszczem”. Parę minut później trafiamy z kolei do Wielickiego Ogrodu - górskiej łąki pokrytej gęsto tatrzańską roślinnością. Coraz bardziej czujemy na sobie spojrzenie samego Króla Tatr. Ciemne ściany Gierlachu wydają się być bowiem na wyciągnięcie ręki. Przechodzimy ponad Długim Stawem. Wzrok wędruje ku słynnemu Żlebowi Karczmarza. Im wyżej się znajdujemy, tym mniej osób spotykamy. Nie jesteśmy z tego powodu smutni. Wręcz przeciwnie. Niespełna godzinę od opuszczenia okolic Śląskiego Domu docieramy na przełęcz zwaną Polskim Grzebieniem. Jednogłośnie postanawiamy od razu wspiąć się na wierzchołek Małej Wysokiej i tam delektując się widokami poczekać na pozostałych nieco z tyłu przyjaciół. Na szczycie jesteśmy praktycznie sami. Upływają kolejne minuty, a nasza „wierzchołkowa” ekipa systematycznie się powiększa. Od czasu do czasu otaczają nas chmury, ale jak to często w Tatrach bywa po chwili znikają przegonione wiatrem. Tylko nad Niżnymi Tatrami niebo jest w dalszym ciągu bezchmurne. Uzupełniamy ubytki kalorii, wspominamy tatrzańskie wędrówki, rozpoznajemy kolejne szczyty, pstrykamy fotki. Kiedy staje się jasne, że część uczestników zadowoliła się wejściem na Polski Grzebień (i czeka tam na nas) robimy „rodzinną” fotografię i zaczynamy zejście. Na przełęczy cała nasza grupa ustawia się do kolejnego wspólnego zdjęcia. A potem wszyscy razem schodzimy z powrotem do Śląskiego Domu. Nie spieszymy się wcale, bo mamy już pewność, że pogoda nie sprawi nam dziś żadnego psikusa. Chcemy za to jak najdłużej pobyć w najbliższych sercu górach.


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Adam Tucki)

Na trawkach przy Długim Stawie pasie się spory (naliczyliśmy ponad dwadzieścia sztuk) kierdel kozic. Zatrzymujemy się tu na chwilę. I znowu jesteśmy przy Śląskim Domu. Stamtąd wędrujemy do Starego Smokowca. Najwyższy czas na zasłużony obiad okraszony pewnym złocistym napojem. W poczuciu dobrze spędzonej soboty jedziemy na nocleg do Starej Leśnej. Po kąpieli wieczór towarzyski. Wypełniają go wspomnienia z wakacji i tradycyjne „co nieco”. A kilkaset kilometrów na północ od miejsca naszego noclegu polscy siatkarze zaczynają właśnie pierwszy mecz mistrzostw świata. Na stadionie Narodowym w Warszawie naprzeciwko biało-czerwonych stają serbscy wojownicy. Wśród tysięcy kibiców mamy też swoich ludzi. Lechu i Karolina zrezygnowali ze wspólnego wyjazdu w Tatry i w tej chwili denerwują się z pewnością bardziej niż my. Nam pozostają jedynie sms-y. Nerwowy czas oczekiwania skutecznie stara się łagodzić wszystkim inżynier Piotr. A w zasadzie niekończąca się zawartość jego „keinerowego ryngrafu”. W stolicy pierwszy set pada łupem Polaków. Podobnie jak drugi i trzeci. Poszło szybko i bezboleśnie. Nasza zaprawiona w ekstremalnych wyzwaniach ekipa również kończy wieczór bez strat. Cóż, jak wszystkim nie od dziś wiadomo - trening czyni mistrza. Podjęta wspólnie decyzja o wczesnej niedzielnej pobudce sprawia, że jeszcze przed północą grzecznie trafiamy do łóżek.
Piękno niedzielnego poranka jest w stanie wyciągnąć spod kołder nawet najbardziej zaspanych. Dodatkowym bodźcem są drażniące zmysł powonienia zapachy docierające z kuchni.


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Adam Tucki)

Dobrze poinformowani wiedzą, że to jajecznica, którą wykorzystując zabrane z Tarnowa jajka smaży właśnie Teresa. Zgodnie z planem o siódmej prawie w komplecie siedzimy w busie. Kilku spóźnialskich nie jest w stanie popsuć nikomu humoru. Po pierwsze - mieszczą się w przysłowiowym „akademickim kwadransie”. Po drugie, do tej pory słynęli z punktualności. W tej sytuacji jedna wpadka wywołuje jedynie serię żartobliwych komentarzy. Startujemy niezwłocznie i po chwili zatrzymujemy się już na parkingu w Białej Wodzie Kieżmarskiej. Nad szczytem Łomnicy króluje błękitne niebo. Gruba warstwa białych chmur spowija stoki góry kilkaset metrów poniżej. Rozpoczynamy kolejną tatrzańską dniówkę. Jej pierwszy etap zaprowadzi nas do schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Dla wielu z nas to jedno z najpiękniejszych miejsc w całych Tatrach. Napawamy oczy doskonale znanymi widokami. Ale Jagnięcy Szczyt przyciąga nas jak magnes opiłki. Ruszamy szybko, tym bardziej, że na niebie pojawia się coraz więcej chmur. Pokonujemy stromy próg Doliny Jagnięcej i dochodzimy do Czerwonego Stawku. Zwykle w tych okolicach spotykamy liczne kozice. Dziś jakoś nie możemy ich dostrzec. Podobnie jak turystów. Nasz niedzielny cel jest coraz bliżej. Ścieżka wchodzi w skały i po chwili stajemy na Kołowej Przełęczy. Teraz parę minut wędrówki granią. Ścieżka to obniża się, to się wznosi. Jeszcze jedno podejście i wpadamy prosto w… objęcia Gosi, która przybyła tutaj specjalnie po to, aby spotkać się z nami. Razem z dwójką mieszkających na Podhalu przyjaciół dotarła na szczyt idąc z Jaworzyny przez Przełęcz pod Kopą i Koperszadzką Grań. A jeszcze wczoraj likwidowała (po sezonie) studencką bazę namiotową na Lubaniu. Mamy więc prawdziwe „spotkanie na szczycie”.


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Janusz Foszcz)

Niebo jest już prawie całkowicie zachmurzone, ale pułap chmur jest na tyle wysoki, że bez przeszkód możemy oglądać nie tylko tatrzańskie wierzchołki, ale również rozciągające się na północy „krajobrazy beskidzkie” z dominującą Babią Górą. Prócz niej dobrze widać Pilsko, Turbacz, Luboń i Trzy Korony. Delikatny deszczyk przyspiesza decyzję o schodzeniu. Zdzichu decyduje się zbiec na Przełęcz pod Kopą. Reszta wraca z powrotem. Skała staje się coraz bardziej śliska. Na szczęście po chwili przestaje padać. W dodatku wreszcie (jak przystało no okolice Jagnięcego Szczytu) spotykamy kozice. Kolejne ciemne chmury nie wyglądają jednak zachęcająco. Przy Czerwonym Stawku zaczyna kropić. Deszcz (mimo iż niezbyt mocny) towarzyszy nam do samego schroniska. Dopiero, kiedy jesteśmy w środku zaczyna lać na dobre. Nieco przymusową przerwę wykorzystujemy na drugie śniadanie. Deszcz słabnie, chociaż pada w dalszym ciągu. Zakładamy peleryny i maszerujemy na parking. Magiczna moc peleryn sprawia, że po chwili nie są nam już potrzebne. Deszcz po prostu zakończył póki co swoją działalność. Kiedy wsiadamy do busa nad naszymi głowami pojawia się sporo błękitu. Tatrzańskie szczyty spowite są jednak dalej gęstymi chmurami. Dzięki temu jakoś łatwiej jechać do domu. Zostawiamy za sobą Tatry i żegnamy wakacje w najlepszy z możliwych sposobów. Wszyscy są zadowoleni. Nikt nie narzeka bo przed nami jeszcze kilka miesięcy wspólnych górskich wędrówek. Powakacyjna część sezonu trwać będzie przecież w najlepsze, aż do końca grudnia. A potem rozpoczniemy nowy sezon. Z kolejnymi mniej lub bardziej nieoczekiwanymi spotkaniami na szczytach.

Janusz Foszcz


30-31.08.2014 - "Pożegnanie wakacji w Tatrach Słowackich" - (fot. Janusz Foszcz)

Współpraca

 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
 
 
 
 
 

RABATY DLA CZŁONKÓW

Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama