"Górnolotni" w Tarnowie.
W 5 rocznicę spotkań z podróżnikami w dniach 24-25 stycznia 2014 r. MCK zorganizowało festiwal na miarę zaspokojenia smaków tarnowskich miłośników gór. Kraków od ładnych kilku lat ma swój festiwal górski, a najwyraźniej autostrada z Krakowa do Tarnowa przybliżyła nasze miasto do ludzi wielkiego formatu, którzy zawitali w nasze skromne progi, by pochwalić się swoimi sukcesami i zachęcić do eksploracji górskiej różnych zakątków świata.
Program serwował rosnące napięcie zaczynając w piątek od umiarkowanych doznań, choć znaczących dla polskiego akcentu w odkrywaniu gór odległych. Wojciech Lewandowski zabrał nas w podróż w Andy i choć tytuł prezentacji brzmiał "Polskie Andy - pięć lat eksploracji", pan Wojciech zaserwował nam podróż wehikułem czasu przesuwając horyzont czasu w Ameryce Południowej z teraźniejszości do lat trzydziestych XX wieku.
Wraz z prowadzącym ulecieliśmy "Wyżej niż Kondory" podążając śladami Adama Karpińskiego, Stefana Osieckiego, Wiktora Ostrowskiego, Stefana Daszyńskiego, Konstantego Jodko-Narkiewicza - uczestników I Polskiej Wyprawy w Andy. Uczestnicy pomimo znacznie gorszego niż współcześnie sprzętu i odzieży dalekiej od marzeń dzisiejszego turysty, weszli na szczyt Aconcagua nową drogą-wschodnią ścianą, która na ich cześć nazwana została Ruta de los Polacos. Wyprawa zdobyła również czwarty co do wysokości szczyt Ameryki - Cerro Mercedario (6670 m). Rola Polaków została doceniona przez Argentyńczyków, którzy na mapy Andów wprowadzili nazwy Glacier Ostrowski, Glacier Karpiński i El Pico Polaco.
Różnorodność barw Doliny El Colorado urzekła tęczowymi kolorami niejednego uczestnika Górnolotnych. Mogliśmy zobaczyć dwukolorową rzekę, rude skały, żółte odcienie piaskowców, zieleń traw i wiele innych krajobrazów.
Pan Wojciech opowiadał nam również o szczęściu w nieszczęściu czyli ratunku z bezkresnych pustkowi Andów po wypadku pożyczonym od miejscowej kobiety (na ksero paszportu) jeepem w celu szukania zaginionego współtowarzysza. Pasażerowie wyszli z auta cało po dachowaniu, niestety samochód nie nadawał się do dalszej jazdy po wejściu w reakcję z „gorącym paliwem”. Ofiarą śmiertelną mogła być właścicielka jeepa, z którą rozmowa była najtrudniejszym elementem podróży, czemu nikt z oglądających zdjęcia się nie dziwił.
Dowiedzieliśmy się również jak odznaka podarowana przez strażników parku, uratowała ekipę przed przetrzymywaniem przez chilijskich pograniczników i chęcią aresztowania.
Zwieńczeniem prezentacji i wielu innych historii i historyjek Pana Wojciecha w temacie pięcioletniej eksploracji Andów był film z podróży z wplecionymi urywkami zarejestrowanej kamerą wyprawy uczestników sprzed ponad 80 lat.
Wychodząc po tylu wrażeniach pierwszego dnia, z niecierpliwością czekało się na to, co przyniesie sobota. A przyniosła eksplozję marzeń wywołaną wspomnieniami prowadzących prezentacje. Dostaliśmy góry w czterech odsłonach.
Jako przystawkę Piotr Sztaba zaserwował nam zasady bezpieczeństwa w górach. Wieloletni instruktor wspinaczki górskiej i taternictwa PZA doradził jak planować wyjście w góry, aby z nich bezpiecznie wrócić. Ułańska fantazja góromaniaków, szczególnie naszych rodaków jest znana nam nie tylko z opowiadań, a hasło „Polak potrafi” również odnosi się do wielu górskich wyjazdów. Wraz z Piotrem Sztabą przechodziliśmy przez strefę komfortu, kontrolowanego ryzyka oraz strefę paniki, które są ściśle związane ze smakowaniem gór.

25.01.2014 - "Górnolotni" w Tarnowie - (fot. Przemysław Klesiewicz)
Strefa komfortu choć wygodna i bezpieczna, uwstecznia nas jako górfanów zabijając w nas chęć szukania nowych wrażeń i rozwoju poza znane nam granice turystyki górskiej. Strefa paniki - jak wskazuje sama nazwa - również nie jest pozytywnie rokującym stanem pozbawiając nas odczuwania przyjemności z miejsca lub (i) sytuacji, w których się znajdujemy. Najlepsza z punktu widzenia ambitnego turysty górskiego jest strefa bezpiecznego ryzyka, gdyż pozwala nam wyjść poza strefę komfortu, zaryzykować nieznane, nowe, ciekawe, zaakceptować pewien stopień ryzyka (dla każdego różny), rozwinąć górskie żagle, ruszyć w drogę do marzeń, ale bez naruszania strefy paniki czyli większego ryzyka od odczuwanej przyjemności, a więc korzyści.
Prowadzący na własnym przykładzie zaprezentował na czym polega dobre planowanie wyjazdu w góry i rola lidera w grupie. Na wszystkich etapach od planu poprzez jego realizację, aż do zakończenia ważne są: warunki, ludzie, czas [WLC]. Ich kontrola pozwala weryfikować przebieg wycieczki górskiej, a dobry plan zakłada również plan awaryjny uzależniony od zmienności warunków, stanu uczestników wycieczki oraz czasu. Dobry lider przed wyjazdem sprawdza mapę koncentrując się na kilku wybranych punktach trasy, gdzie należałoby przeprowadzić kontrolę WLC - weryfikacja pogody na trasie, kondycji uczestników lub innych czynników ludzkich oraz odchyleń czasowych planowanego przejścia. Tak mało, a jednocześnie tak wiele, by wyjazdy górskie nie były przygodą życia.
Po bezpiecznej przystawce zapodano nam niebezpieczne danie - spotkanie z Marcinem Lewandowskim, który zaprezentował swoje żelazne przywiązania do gór. Wspinaczka po via-ferratach jest połączeniem trekkingu (do początku ferrat często idzie się kilka godzin), adrenaliny i wysiłku (liny prowadzą kilkusetmetrowymi prawie pionowymi ścianami w mocno wyeksponowanym terenie) oraz rozkoszy wzrokowej (widoki nie tylko na góry, ale i jeziora jako start ferraty z wody). Wiszące nad przepaściami mosty, stalowe liny drabinki, kołki wbite w skały na znacznej wysokości i inne atrakcje przyciągają coraz więcej chętnych. Minusem jest oczywiście konieczność posiadania sprzętu wspinaczkowego (kask, uprząż, lonża, karabinki, rękawice na ferraty, czasem raki, lina własna itp.), ale czego się nie robi dla marzeń. Podobnie jak dla turystów górskich i wspinaczy również miłośnicy via - ferrat znajdą nie tylko w Dolomitach trasy o różnych stopniach trudności i długości. Zdjęcia i opowieści Marcina Lewandowskiego zachęciły chyba każdego, by choć raz w życiu zakosztować żelaznych dróg.
Daniem głównym dla tarnowskich górfanów była prezentacja Marcina YETI Tomaszewskiego. Czytając program myślałam, że to będzie najmniej dla mnie ciekawa część programu, ale szybko okazało się jak bardzo się pomyliłam. Yeti pokazał nam zdjęcia z realizacji projektu 4 Żywioły, w ramach którego Marcin wraz z partnerem skalnym Reganem wspinał się po Big Wallach Ziemi Baffina, Wenezueli, Patagonii oraz Alaski. Marcin poprzez zbiór fantastycznych obrazów zabrał nas ze sobą na ścianę Great Trango Tower (6286 m) - drogą wojownika BUSHIDO. Na początku prezentacji zapytany o dobór drużyny na realizację wyzwań "wielkościennych" powtórzył słowa Piotra Sztaby, iż „stały, sprawdzony partner jest gwarancją bezpieczeństwa” zaznaczając, że najlepszy partner nie może być kobietą. Jako kobieta poczułam lekki niesmak, ale w trakcie prezentacji muszę przyznać rację prowadzącemu. Nocowałam w różnych dalekich od komfortu warunkach, czasem nawet mocno niebezpiecznych, ale w wiszącym na jednym haku na skalnej ścianie namiocie jeszcze nie i ani za karę, ani za pokutę nawet siłą nie dałabym się tam wsadzić. Każdy ruch, zmiana pozycji w czasie snu w namiocie muszą być sygnalizowane partnerowi, aby namiot "z wkładem" nie spadł ze ściany lub nie zawisł na mocowaniach asekuracyjnych. Niesamowite było również wciąganie 150 kg szpeju po linach poręczowych wcześniej mocowanych przez jednego z uczestników. Wytyczanie drogi to żmudna praca w skale z daleka od komfortu, w różnych warunkach pogodowych od upału u podnóża skały, poprzez wiatr, aż do śniegu i chłodu w szczytowych partiach ściany. Aby w ogóle podjąć próbę wytyczenia nowej drogi konieczne jest posiadanie sporej ilości tzw. szpeju innymi słowy żelastwa o sporej wadze, różnych kształtach i rozmiarach (kości, friendy, jebadełka, ekspresy, karabinki, śruby, sporo lin, przyrządów zjazdowych, taśm itp.).

25.01.2014 - "Górnolotni" w Tarnowie - (fot. Przemysław Klesiewicz)
Cały sprzęt nie tylko sporo waży, ale jeszcze więcej kosztuje i co najgorsze - sporo tej wartości zostaje już na stałe w ścianie - wg Marcina w Great Trango Tower zostało w skale kilkadziesiąt tysięcy zł (!). Mówi się, że pieniądze leżą na ulicy (nie zauważyłam), ale wiem na pewno, że są w skałach. Pokonanie drogi wojownika BUSHIDO zajęło YETI i Reganowi 20 dni, wymagało zrobienia 46 wyciągów, o długości 1996 metrów i biwakowania na ścianie w wiszącym namiocie 4 dni. Równie imponującym wyczynem była działalność Marcina Tomaszewskiego z Markiem "Reganem" Raganowiczem na północnej ścianie Polar Sun Spire w Ziemi Baffina w Kanadzie, czego dowody zdjęciowe zostały nam okazane, powodując coraz większy wytrzeszcz oczu ze zdziwienia i podziwu widzów. Wytyczenie nowej drogi wymagało pokonania 1500 metrowej niemal gładkiej ściany, co zajęło uczestnikom 24 dni.
Po prezentacji YETI chylę czoła przed wspinaczami i uważam, że zdecydowanie za mało docenia się ich wyczyny. Świat zwariował na punkcie szczytów najwyższych, wszelkich koronowanych gór (Korona Ziemi, Korona Europy, Korona Himalajów, Śnieżna Pantera itp.), choć często o sukcesie decyduje zasób portfela. W przypadku wytyczania nowych dróg wspinaczkowych, od początku do końca jest to ciężka praca prawdziwych zdobywców, którzy omijają łatwiznę, spoglądając tam, gdzie jeszcze nikt nie dotarł.
Myślę, że nie tylko moje serce zdobył tą prezentacją Marcin, przed którym chylę czoła - WIELKI SZACUN YETI!
Po daniach głównych przyszedł czas na deser, na który czekała wypełniona po brzegi sala MCK. Oto pojawił się człowiek wielkiego formatu - Piotr Pustelnik - zdobywca korony Himalajów i Karakorum - wszystkich 14 ośmiotysięczników ("Wyżej już wyjść się nie da"). Tych, dla których spotkanie z panem Piotrem było pierwszym w ich życiu zaskoczyła otwartość i niesamowite poczucie humoru pana Piotra, który bardzo szybko zjednał sobie całą publiczność - "Ja się tylko nazywam Pustelnik..." - mówił. Mieliśmy okazję dorastać z trzecim ukoronowanym Himalajami Polakiem w jego wspomnieniach o rodzącej się miłości do wspinaczki, do sportu pomimo przeciwności losu, zakazu rodziców i opinii lekarzy ("Niech się pani do syna nie przyzwyczaja..."). Nawet instruktor wspinaczki stwierdził, że młody Piotr kompletnie się nie nadaje na wspinacza. To, co zabronione zazwyczaj najlepiej smakuje i pewnie dlatego Piotr Pustelnik nigdy nie zrezygnował ze swoich marzeń. Tarnowscy góromaniacy poznali życie w base campie, gdzie spędza się 90% czasu jak czeka się na pogodę i 80% jeśli pogoda dopisuje. Zobaczyliśmy oczami Pustelnika panoramę z ośmiotysięczników, a fragmenty filmów sprawiły, że niemal na własnej skórze poczuliśmy chłód, wysokogórskiego powietrza, usłyszeliśmy głos himalajskiego wiatru i odczuliśmy ciężar zapadających się w głębokim śniegu nóg. Kolejny raz usłyszeliśmy, że czasem trzeba zawrócić nawet jeśli jest się blisko celu, aby uratować życie swoje lub kogoś, komu możemy pomóc. Nawet najlepszych himalaistów czasami pogoda, czasem inne okoliczności zmuszają do zmiany planów - jak mawiał nasz gość "głowa by chciała, ale ciało już nie ma sił". Warto zapamiętać lekcję, że góry stały milion lat i stać wciąż będą znacznie dłużej niż trwa nasze życie, zatem lepiej się wycofać żywym, niż za wszelką cenę próbować zamknąć plan na 100%, bo tylko żywi, możemy ponownie wrócić po swoje marzenia. A Pustelnik wie co mówi - ostatni z ośmiotysięczników - Annapurnę próbował zdobyć 4 razy bezskutecznie, aż za piątym podejściem góra się poddała.
Nie sposób opisać czym było spotkanie z tak wielkim Himalaistą, ale z pewnością większość uczestników tarnowskiego festiwalu - o ile nie wszyscy - na nazwisko Pustelnik uśmiechnie się nie tylko ze względu na jego górnolotne i koronowane sukcesy, ale przede wszystkim ze względu na bardzo sympatyczny, bezpośredni, ciepły i dowcipny sposób bycia.
Podsumowując "Górnolotni" byli wielką, rozkoszną i wyrafinowaną ucztą, a jedyne, czego można żałować to rzadkość takich imprez w Tarnowie.
Barbara Kasperek

25.01.2014 - "Górnolotni" w Tarnowie - (fot. Przemysław Klesiewicz)