Powtórka z rozrywki czyli powrót bohatera…
Po zapomnianych już wakacjach i zakończeniu lata, nasz Oddział PTT, jak co roku rozpoczął jesienny sezon wyjazdowy. Listy chętnych na wycieczki w Tatry i Bieszczady zapełniły się w mgnieniu oka. Tym sposobem w sobotni poranek (a właściwie dla większości w środku nocy - 5:30 (!) ) spotkaliśmy się na przystanku znanego w kręgach turystów z PTT osiedla, by rozpocząć kolejną górską przygodę. Jak to ostatnio często bywa zaczęło się od przygód. Otóż czekamy cierpliwie, choć 5:30 już minęła kiedy głównodowodzący Ojciec Dyrektor odbiera telefon od Karoliny. „Znowu nie zdążyła na przystanek?”- powiedzieliśmy jednogłośnie zanim usłyszeliśmy jej głos. „Co?, Niemożliwe? Kierowca zaspał? Nie ma go jeszcze? No ładnie…”. Co za niespodzianka, można przecież pojechać bez spóźnionego uczestnika wycieczki, ale bez kierowcy się nie da i nawet kary nie można mu wyznaczyć! Ciśnienie wzrosło tym bardziej, że poranek był jeszcze chłodny i przecież mogliśmy pospać trochę dłużej, ale zawsze można znaleźć plus swojej sytuacji - inni uczestniczy czekali na pierwszym przystanku od 5:15 - zatem MY nie mieliśmy powodów do narzekania!
Ojciec Dyrektor szybko zarządził zmianę miejsc wsiadania uczestników, by zgubić stracony czas i nadrobić go poprawą logistyki. Poinformował rozrzuconych po Mościcach wycieczkowiczów, by „dziewiątką” podjechali na ul. Czerwoną, a my ruszyliśmy pod Tarnovię, gdzie złapaliśmy pozostałych rajdowców, którzy pozostawieni samotnie bez informacji w oczekiwaniu na nasz transport gotowi już byli wsiadać do podstawionego na protest warszawski (Obudź się Polsko) autobusu. Wyraźnie ucieszyli się na nasz widok, a ku zadowoleniu wszystkich po krótkiej chwili nadjechał i nasz busik. Ruszyliśmy zgodnie z alternatywną trasą „B” na ul. Czerwoną. Zaszwankowała jednak komunikacja na linii Prezes - Ojciec Dyrektor i gdy dojeżdżaliśmy do przystanku okazało się, że Prezes pokierował wszystkich owszem „dziewiątką”, ale na Krakowską w okolice Tarnovii zamiast na Czerwoną. Przychodzą mi na myśl słowa „Chciałe(a)m dobrze, a wyszło jak zwykle” lub (i) coś o nadgorliwości - tu pozostawiam wybór czytelnikom. Cóż było robić, nawrotka na Krakowską, zabranie „reszty”, albo „góry” (bo w końcu z Prezesem na czele) i wreszcie obraliśmy właściwy kierunek - TATRY.
Tradycyjnie po takim miłym początku dnia, nastąpił jeszcze milszy początek degustacji płynów fizjologicznych zewnętrznych (wyjaśnienie w relacji „A gdzie żółwik” lub u źródła „Mowa ciała” Andrzeja Poniedzielskiego) z bogatych zasobów upominkowych wielkiego kuzyna Ojca Dyrektora - niejakiego Leszka. Pogoda robiła się coraz ładniejsza, chmury rozświetlone słońcem dodawały uroku błękitowi nieba. Zrobiło się wesoło, potem jeszcze bardziej wesoło, a potem jeszcze weselej, aż dojechaliśmy do Brzezin. Ojciec Dyrektor przypomniał tylko przebieg trasy wspólnej, zalecił wszystkim (ze szczególnym uwzględnieniem Lidera rajdu Babia Horka - maj 2012), aby zabrali ze sobą telefony komórkowe i odpowiedni ekwipunek do przetrwania w górach. Okazać się to miało bezcenną radą!

29.09.2012 - Początek szlaku w Brzezinach - (fot. Artur Marć)
Wróćmy jednak na razie do punktu wyjścia czyli bramy Tatrzańskiego Parku Narodowego w Brzezinach, skąd po wspólnej sesji zdjęciowej czarnym szlakiem ruszyliśmy do Schroniska Murowaniec. (Swoją drogą takie zdjęcie grupowe na początku trasy bardzo się przydaje, bo na końcu wycieczki zdjęcia grupowe mają wyraźne braki). Trasa, jak trasa - osobiście jej nie lubię ze względu na bardzo niekształtne kamienie, które w kontakcie z moimi nogami (a raczej moje nogi w kontakcie z niekształtnymi kamieniami, albo jeszcze inaczej) powodują odchylanie się ich we wszystkich możliwych kierunkach, co wytrąca mnie z równowagi dosłownie i w przenośni. Poza tym trasa biegnie cały czas lasem, więc i wzrokowcy nie odbierają należytych bodźców z otoczenia chyba, że pocieszą oko obserwując atrakcyjnych bądź ciekawych turystów.
Oczywiście pierwsi do Murowańca doszli liderzy czyli Ojciec Dyrektor, Wielebny Kiler, Kasiarz Artur i Zdzichu. Potem nadciągali następni. Każdy sam sobie dobrał tempo spaceru i większość grupy spotkała się choć na chwilę na krótkim postoju „przyschroniskowym”. Tu też nastąpiła wymiana pomysłów na ciąg dalszy dnia tj. kto gdzie się wybiera. Opcji było kilka. Jedni chcieli zdobyć Kościelec (Prezes, Adam, Asia), inni zmierzyć się ze Świnicą (Sikorki + ja), z łańcuchami i Zawratem, jeszcze inni zapragnęli Kasprowego Wierchu (Sylwia i Jaro), Szefostwo (Kasiarz, Dyrektor, Kiler + ich owieczki) chciało rozrywki na Granatach i Orlej Perci, a Leszek z Dejwem postanowili założyć bazę przy Czarnym Stawie Gąsienicowym. Krążyły również pogłoski, że idący własnym, bezstresowym i „bezzadyszkowym” tempem, znany nam z wcześniejszych sukcesów w górach Lider (vel Żółwik) wybiera się również na Świnicę.
Plany planami, ale w życiu bywa różnie, a wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Pogoda była naprawdę wymarzona, ostre, poszarpane skały Tatr, piękna zieleń traw i kosówki, w kontraście z głębokim, mocnym błękitem nieba, po którym snuły się kłębiaste, białe chmurki czyniły ten krajobraz niemal jak z obrobionej w photoshopie doskonałej fotografii. Tatrzańska jesień karmiła nas nasyconymi kolorami cudownej natury. W takich krajobrazach można się zapomnieć. W którą stronę się nie popatrzy widok zapiera dech w piersiach, zachwycone oczy rozświetla blask, a uśmiech nie schodzi z twarzy. Jeśli do takiej mieszanki bodźców wzrokowych dołożymy wyborne towarzystwo to mamy mega doładowanie endorfin i w zasadzie czego więcej potrzeba do szczęścia?! No właśnie - skoro jest tak pięknie to warto się zatrzymać na chwilę, nie pędzić jak zawsze dlatego plany niektórych uległy weryfikacji. Właściwie to chyba tylko grupa Ojca Dyrektora i Baza (Dejwu z Leszkiem) zrealizowali zamierzony cel. My zamiast na Świnicę, poszliśmy na Kościelec, Prezes & Co zamiast na Kościelec poszedł na Karb i potem na Świnicką Przełęcz, a Lider… no właśnie i tu zaczyna się powtórka z rozrywki.

29.09.2012 - Na Skrajnym Granacie - (fot. Artur Marć)
Szefostwo rozrywało się już na Granatach, nas Kościelec ściągał w dół, Prezes & Co dochodzili do Kasprowego, pora dnia nakazywała już obrać kierunek zbliżania się do schroniska, ale nasz kolega po bliższym kontakcie z Bazą przy Czarnym Stawie Gąsienicowym nabrał wiatru w żagle i heyah (!) ruszył na podbój Zawratu w zawrotnym tempie. Baza (Leszek i Dejw) ostrzegała, że późna pora, próbowała wpłynąć na zmianę ambitnego planu Lidera, ale jak power to power. I tyle go widziano! Nasz Lider ruszył na podbój Tatr. Gdy i my doszliśmy do Bazy, usłyszawszy radosną nowinę o naszym Liderze - Bohaterze puściliśmy ją w obieg do Ojca Dyrektora i Wielebnego Kilera, po czym wspólnie z Bazą zarządziliśmy własny powrót do schroniska na uzupełnienie utraconej energii i płynów fizjologicznych zewnętrznych light. Był to o tyle dobry pomysł, że nad pięknymi dotąd graniami Orlej Perci i Kościelca zdążyły się zebrać czarne chmury, które pewnie na widok ambitnego ponad miarę naszego Bohatera zaczęły wylewać łzy przez kolejne dwie godziny (zapewne ze wzruszenia). W Murowańcu czekała już część naszej wesołej gromadki, która z każdą chwilą powiększała się o kolejnych zdobywców okolicznych szczytów. Z chwilą nadejścia z Krzyżnego Ojca Dyrektora i jego grupy, próbowaliśmy złapać kontakt z Bohaterem. Bezskutecznie. Czas upływał bezlitośnie szybko i chcąc zdążyć na umówionego busa, który oczekiwał nas u schyłku dnia ruszyliśmy w dół zatroskani o naszego zdecydowanie wyróżniającego się kolegę. Leszek wraz z Dejwem przekazali ostatnie słowa Bohatera zapewniające ich (a teraz i nas), że w przypadku spóźnienia na nasz tramwaj, dojedzie on (jak przystało na Bohatera) do nas na własną rękę. Zanim dotarliśmy do busa uzyskane wreszcie połączenie z coraz bardziej popularnym kolegą potwierdziło nasze przypuszczenia, że plan planem, a życie pisze własne scenariusze. (Coś mi to przypomin,a pozdrowienia dla autora). Nasz Babiogórski Lider, Tatrzański Bohater dotarł na Zawrat i nawet dalej - wprost do Doliny Pięciu Stawów Polskich (czy Baza coś wie o stosowaniu środków wspomagających?). Nie byłoby w tym nic niepokojącego, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach, a szczegóły to: godzina 18, zapadająca ciemność, brak czołówki i ładnych kilka godzin marszu do pierwszego miejsca skąd można wydostać się do cywilizacji, a przy tym nieodparta chęć Bohatera na dalszą wędrówkę do Morskiego Oka. Patrząc na Ojca Dyrektora słuchającego coraz bardziej górnolotnych pomysłów (wciąż chodzi o Lidera – Bohatera) nie wiadomo było czy śmiać się, czy płakać, czy ktoś zaraz wyskoczy z ukrytą kamerą, by nagrać reakcję zdziwionych współtowarzyszy wycieczki. Komórkowe negocjacje zakończyły się połowicznym sukcesem – udało się powstrzymać rozpędzonego niczym Struś Pędziwiatr (albo raczej Forest Gump) Bohatera i przekonać go do noclegu w przytulnym, najwyżej położonym schronisku w Polsce. Nie pozostało nam nic innego jak jechać (pomimo strat w ludziach) do naszego miejsca ubytowania na uczczenie pięknego dnia.
Po rozlokowaniu się w mniej lub bardziej odpowiednich pokojach, degustacji pysznej kolacji oraz odprawionej przez Wielebnego Kilera mszy (również w intencji osamotnionego w piętnastoosobowej sali w „Piątce” Bohatera, śpiącego na podłodze) rozpoczęliśmy biesiadowanie w szałasie. Jak to zwykle na wyjazdach PTT na stół wjechały wszelkiej maści smakołyki słodkie, słone, kruche, mokre, białe, przerobione i oczywiście płyny fizjologiczne zewnętrzne light, normal i strong czyli dla każdego coś miłego. Rozpalono grill (choć tym razem służył wyłącznie przypomnieniu atmosfery Niemcowej) miał ocieplić pomieszczenie, a wywołał dym pachnący palonym w starych piecach drewnem i nie tylko. Nam to jednak nie przeszkadzało, biesiadników przybywało, ubywało, aż w końcu została garstka rozpieranych energią wycieczkowiczów. Zmieniono muzykę na porywającą do tańca i...porwało. Tego jeszcze nie było: tańce na stole, zadzieranie kiecki, podniebne loty niczym z Dirty Dancing czyli „rzucanie mięsem” (Iwonka - bez urazy - to cytat!),figury niczym w Tańcu z Gwiazdami, aż do całkowitego wyczerpania.

30.09.2012 - W Dolinie Kieżmarskiej - (fot. Artur Marć)
Niedziela przywitała nas zachmurzonym niebem. Po śniadaniu dla wybrańców i szybkim pakowaniu ruszyliśmy na zmodyfikowaną trasę ze względu na zapowiadająca się nie za dobrze pogodę. Zamiast ze Zdziaru na Szeroką Przełęcz Bielską ruszyliśmy z Białej Wody Kieżmarskiej żółtym szlakiem do Chaty pod Zielonym Plesem.
Tradycyjnie mocna grupa Ojca Dyrektora ruszyła jak sprinterzy do przodu, nie oglądając się za siebie, by być pierwszymi w kolejce po czapovane pivo. Tuż za nimi zasadniczy peleton, a potem już tylko podgrupki i na końcu Baza zamykająca pochód wrześniowy. Na szczęście Leszek zapewnił stałą łączność krótkofalową tak z początkiem, jak i środkiem grupy. Pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę, bo choć po drodze niebo jeszcze zapłakało przez chwilę, tak po godzinie spaceru i wyjściu z lasu naszym oczom ukazywały się coraz piękniejsze widoki. Chmury rozwiewały się niczym zasłony odsłaniające okno, zza którego wyglądały szczyty Kieżmarskiego i Doliny Kieżmarskiej. Mocny błękit nieba wspaniale podkreślił różnobarwność flory, a złota polska jesień zagościła na słowackich szlakach podkreślając jej majestatyczne piękno. Znów w moich oczach rozbłysły iskierki podziwu i uruchomiły wyzwalanie endorfin (oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba).
Po dotarciu do Chaty i regeneracji sił w otoczeniu Kieżmarskiego podzieliliśmy się na grupy i ruszyliśmy w drogę powrotną do busa. Mocna grupa poszła do Zdziaru wygrywając tym samym niezapomniane widoki z Szerokiej Przełęczy wyłaniających się z mgielnej kąpieli - niczym Afrodyta z piany morskiej - szczytów Tatr. Pozostali w podgrupach czerwonym szlakiem doszli do Białego Stawu, skąd niebieskim szlakiem Doliną Białej Wody Kieżmarskiej wrócili do punktu wyjścia.
Drugi dzień okazał się równie udany jak poprzedni. I choć cały czas niepokoiliśmy się o naszego kolegę - Bohatera, który tego dnia szczęśliwie dotarł do Morskiego Oka i wrócił sam przez Kraków do Tarnowa, nic nie było w stanie zepsuć nam radości, którą sprawił nam ten wyjazd. Powrót do Tarnowa jak zwykle upłynął w miarę szybko, bezpiecznie i tylko żal było, że to, co dobre szybko się kończy. Na szczęście wyjazd w Bieszczady już blisko, a tam dopiero jesień się zaczyna.
Mam tylko nadzieję, że tym razem Bohater (ten lub inny) będzie z nami przez całą wycieczkę…
Barbara Kasperek

30.09.2012 - Vyšné Kopské Sedlo - (fot. Artur Marć)