Dwa dni w Raju, czyli o tym, że cierpliwość bywa wynagradzana...
Nie można powiedzieć by ta wycieczka zaczęła się zbyt dobrze. Podjeżdżając pod górkę przed Piotrkowicami zaczęliśmy zbiorową obserwację wskazówki licznika w naszym busie. Ta bowiem utknęła na miejscu wskazującym 40 km/h i pomimo naszych zaklęć i modlitw nie chciała drgnąć do góry. Ci, którzy w szkole nie chodzili na wagary zaczęli szybko dzielić prędkość przez czas i dystans. Wyniki nie napawały optymizmem i wskazywały, że w Słowackim Raju znajdziemy się bliżej południa niż poranka. Perspektywa zbyt krótkiej wędrówki powodowała, iż niektórzy głośno zaczęli artykułować swoje niezadowolenie i dodawać animuszu naszemu kierowcy. Ten jednak był żywą ilustracją hasła „siła spokoju” i nie zważając na nic, prędkością jednostajną zmierzał ku południowym rubieżom naszego kraju, by minąwszy Beskid Sądecki obrać kurs na słowackie Podtatrze. Dlaczego właśnie tam? Długo by wyliczać wszystkie atrakcje tej krainy. Oprócz, co oczywiste, tatrzańskich szczytów północna Słowacja ma do zaoferowania miejsce ze wszech miar niezwykłe - krainę wapiennych skał poprzecinaną głębokimi wąwozami z licznymi wodospadami. Słowacki Raj, bo o nim właśnie mowa, był celem naszej kolejnej górskiej peregrynacji odbywającej się pod hasłem „Maj w Raju albo Raj w Maju”. Oczywiście część z nas miała już okazję, czasem wielokrotnie, poznać uroki Słowackiego Raju. Dla innych zaś była to pierwsza wizyta w tym rejonie Spisza.

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)
Gdzieś za Starą Lubownią przywitaliśmy się z Tatrami. Słowackie kolosy - Gerlach, Sławkowski i Lodowy kryły się w chmurach, niechętnie odkrywając swe oblicze. W Kieżmarku zjechaliśmy z drogi prowadzącej do Popradu, kierując się na Vrbov. Tutaj zrobiliśmy pętelkę po słowackim blokowisku i odnalazłszy właściwą drogę pomknęliśmy (to może określenie trochę na wyrost) ku miejscowości Cingov. Termalne baseny we Vrbowie wyglądały zachęcająco, ale nie czas tym razem na wodny relaks.
W Cingovie, jednym z dwóch głównych ośrodków turystycznych północnej części Słowackiego Raju zameldowaliśmy się przed godziną dziesiątą rano. Krótko rozprostowujemy zastane nogi. Przed nami pierwszy punkt licznych rajskich atrakcji czyli Tomaszowski Widok. Na początek małe rozczarowanie, bowiem Raj wita nas asfaltową alejką i zamkniętą na głucho „bazą gastronomiczną” przy wylocie Przełomu Hornadu. Na szczęście smętne widoki kończą się gdy wkraczamy w las. Krótkie podejście i pierwsze spojrzenia na Dolinę Hornadu. Gdzieś zza chmur nieśmiało przebija słońce. Między drzewami pojawiają się pierwsze, pieczołowicie utrwalane za pomocą aparatów fotograficznych, panoramy wzgórz Raju. Dość niespodziewanie za zakrętem szlaku pojawia się skalna półka. Podejście do jej krawędzi powoduje przyspieszone bicie serca. Nie bez powodu, bowiem dno Doliny znajduje się kilkaset metrów poniżej.

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)
Jesteśmy na Tomaszowskim Widoku, miejscu, które oprócz wąwozów i wodospadów jest turystyczną „wizytówką” Parku Narodowego Słowacki Raj. Czas teraz na zdjęcia z flagą oddziałową. Na twarzy pojawiają się uśmiechy. Warto było cierpliwie znosić nieco ponadplanową jazdę busem.
W zdecydowanie lepszych nastrojach zbiegamy zakosami leśnej ścieżki do Doliny Hornadu. Pora teraz na kolejną atrakcję czyli żelazne mostki, łańcuchy i tzw. stupaczki (metalowe platformy) którymi wędrujemy wzdłuż Przełomu Hornadu. Szkoda tylko, że po obfitych opadach woda w Hornadzie ma kolor kawy z mlekiem. Ale nic to Baśka, by zacytować autora Trylogii. Raz po raz zmieniamy brzeg rzeki. Jesteśmy co chwilę na mostku, na platformach i na drabinach. Mijamy grupę angielskich turystów. Jak widać sława Raju dotarła nawet na Wyspy Brytyjskie.
Przy wejściu do Klasztorskiej Rokliny (wąwozu) zmieniamy kierunek marszu i na chwilę żegnamy się z Hornadem. Jesteśmy w pierwszym wąwozie, który mamy poznać. Szlak prowadzi korytem strumienia. Znów jesteśmy przy „żelastwie”. Tym razem to drabina, którą trzeba się wyspinać wzdłuż wodospadu. Kolejne emocje i okrzyki zachwytu. Większość z nas nigdy nie miała okazji wspinać się po tak długiej drabinie. Roklina, którą zmierzamy na Klasztorisko w górnej części jest zatarasowana pniem drzewa.

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)
Obok, na rosnącym drzewie, ktoś farbą namalował literę „z”. Znaczy się „zatvorene” (zamknięte). Niestety nie wiadomo tylko czy szlak jest zamknięty, czy też ścieżka umożliwiająca obejście zatarasowanego zwężenia wąwozu. Wybieramy wariant „ścieżkowy”, który po przejściu kilkuset metrów łączy się z szutrową drogą na Klasztorisko.
Trudno jednoznacznie określić Klasztorisko. Nazwa pochodzi od znajdujących się tu ruin klasztoru Kartuzów. To rodzaj rozległej polany, płaskowyżu, na której krzyżują się szlaki turystyczne północnej części Słowackiego Raju. Urody temu miejscu niewątpliwie nie przydają opuszczone domki kampingowe. Prócz tego restauracja i kilka nieco nowszych daczy.
Ale te minusy nie przysłaniają nam oczywiście plusów. A plusem tego miejsca jest oczywiście widok na Tatry i kotlinę podtatrzańską. Bliżej nas, przed Tatrami rozciąga się wał Kozich Grzbietów, zaliczanych do innej wartej poznania słowackiej krainy górskiej, czyli Niżnych Tatr.
Pora też nieco zmniejszyć ciężar plecaków. Wyciągamy kanapki i coś na trawienie. Niektórzy wykorzystują przerwę na drzemkę, inni obchodzą ruiny klasztoru. Tylko Leszek wyraźnie się niecierpliwi. Chciałby już mieć za sobą obrzęd pasowania na członka PTT. Trochę otuchy w jego serce wlewa brak kijów trekkingowych, którymi z reguły „świeżak” dostaje po grzbiecie. Ale tak łatwo nie będzie. Niektórzy sięgają bowiem po... deski, leżące opodal sterty kamieni.

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)
Trochę bólu i po chwili Foszcz Foszczowi wręcza zieloną książeczkę. Gratulacje od Prezesa i najdłużej terminujący w PTT Tarnów jest już pełnoprawnym członkiem Towarzystwa spod znaku górskiej kozicy.
Wracamy na szlak. Przed nami druga część Przełomu Hornadu. I powtórka z rozrywki czyli łańcuchy, drabiny i stupaczki. Pokrzepieni kanapkami lepiej radzimy sobie z żelastwem. Za kolejnym meandrem Hornadu prześwituje błękit nieba. To znak, że nasza dzisiejsza wędrówka zmierza ku końcowi. Ostatni mostek i przed Podlesokiem odpoczywamy na łące. Jest błękit i są widoki sielsko-anielskie...
Dalsza część soboty to zakwaterowanie, ablucje, z którymi bywał problem z przyczyn obiektywnych oraz posiłek w restauracji, z kulminacją w postaci dyskusji o przewadze urody brunetek nad blondynkami (jak chcieli jedni) bądź blondynek nad brunetkami (jak chcieli inni). Rozmowa przypominająca dywagacje nieodżałowanego Jana Stanisławskiego o przewadze Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi kończy się patem.
Niedziela to kolejny dzień rajskich atrakcji. Zachmurzone niebo nie wróży dobrej pogody. Przed nami dwie rokliny - Sucha Bela, najpopularniejszy wąwóz Słowackiego Raju i Wielki Kysel, leżący w sercu tego parku narodowego.
Wychodząc z Podlesoka zaczynamy wędrówkę rokliną Sucha Bela. To druga po Roklinie Klasztoriskiej, którą poznajemy na tym wyjeździe. Klasyk napisałby o niej, że Sucha Bela jest taka sama jak Klasztoriska tylko... bardziej.

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)
A zatem jest dłuższa, wysokości do pokonania ma większe, dłuższe drabiny i liczniejsze wodospady. Pokonując kolejne szczeble czujemy się jak w przysłowiowym małpim gaju. Choć z rzadka docierają tu promienie słoneczne mamy okazję się spocić. Z pomocą drabin wspinamy się kolejno na wodospady: Misovy, Okienkovy i Korytovy. To najpopularniejsza część Słowackiego Raju, zatem i turystów sporo. Spotykamy także rodaków.
Na skrzyżowaniu szlaków zwieramy szyki i chwilę odpoczywamy. Część naszej grupy ma wystarczająco wrażeń i decyduje się zejść do Podlesoka. Jeszcze kilka osób pod dowództwem Iwony chce ponownie odwiedzić Klasztorisko. Ale najliczniejsza grupa kieruje się ku roklinie Wielki Kysel. Ci, co skrócili swoją wizytę w Raju niech żałują. Najpierw poznajemy wodospad Obrovsky. Gdyby wtedy zrobić głosowanie, to jestem pewien, że wodospad ten wygrałby jednogłośnie plebiscyt na najpiękniejsze miejsce w Raju według członków PTT Tarnów. Wprawdzie cały Raj jest piękny (jak to przecież Raj), ale niektóre miejsca są piękne bardziej.
Po Suchej Beli czas na małe deja vu w wąwozie Wielki Kysel. Znów drabiny i wodospady. Ale nikt nie narzeka. Wprost przeciwnie każdy chyba chciałby więcej.
Wczesnym popołudniem nasza przygoda z Rajem dobiega końca. Schodzimy do Podlesoka, myśląc o tym kiedy znów tu wrócimy. W znajomej już restauracji dołączamy do czekających na nas kolegów i koleżanek. Czas wracać z Raju do nie zawsze wesołej rzeczywistości...
Artur Marć

31.05-01.06.2014 - "Dwa dni w Słowackim Raju"- (fot. Artur Marć)