
Salamandry i krewetki.
Piątkowe popołudnie w pracy. Ostatnie godziny przed weekendowym wyjazdem w góry. Mam wrażenie, że czas zwalnia i minuty do piętnastej biegną wolniej niż zwykle.
Spojrzenie za okno nie poprawia nastroju. Pada cały dzień i nie chce przestać. Nerwowe przeglądanie internetowych portali pogodowych. Jedne obiecują sporo deszczu inne pozostawiają nadzieję na trochę słońca. Nadmiar wilgoci w powietrzu bywa szkodliwy. Nic dziwnego, że u niektórych pojawiają się problemy zdrowotne.
Wreszcie na ekranie komputera pojawią się mój ulubiony komunikat ,,Czy na pewno chcesz się wylogować?" Chcę i to bardzo. A swoją drogą problemem zwalniającego czasu mógłby się zająć profesor Hawking jeśli kiedyś napisze drugą część ,,Krótkiej historii czasu".
W drodze z pracy ostatnie zakupy. Wieczorem kolejne zerknięcie na prognozy pogody i już pora na sen. W sobotni poranek pogoda wyraźnie się poprawia. Słońce przebija zza chmur. Nad doliną Wisłoki, którą zmierzamy do Jasła dominuje błękit.
Początek wyjazdu zawsze taki sam. W busie drzemka, dopiero na stacji benzynowej w Krośnie pierwsza kawa ,,dodaje życiu energii". Za Rymanowem skręcamy w stronę Pasma Bukowicy wyraźnie rysującego się na południu. Jezioro Sieniawskie, Bukowsko i Karlików - okolice w których większość z nas jest po raz pierwszy. To wschodnia część Beskidu Niskiego, regionu górskiego ciągle jeszcze czekającego na odkrycie.
W Turzańsku zatrzymujemy się przy prawosławnej cerkwi pw. św. Michała Archanioła. Obok cerkwi podziwiamy najwyższą drewnianą dzwonnicę w polskich Karpatach. Cerkiew i dzwonnica są oczywiście pierwszymi tematami naszych dzisiejszych fotografii.
Ścieżką przez łąki wychodzimy na grzbiet, którego kulminacją jest wierzchołek Suliły z charakterystyczną wieżą przekaźnikową. Przed nami widać schowane w deszczowych chmurach pasmo Wysokiego Działu. Po bokach mamy zaś soczyście zielone bieszczadzkie łąki. Na Suliłę nie prowadzi tędy znakowany szlak turystyczny i tuż przed zalesionym wierzchołkiem zaczynamy ,,chaszczing". Na szczęście prze owe chaszcze przedzieramy się dość krótko i po chwili stajemy przed masztem na wierzchołku Suliły. Tu pierwsza zbiorowa fotka i teraz już szlakiem (niebieskim) zmierzamy w stronę Przełęczy nad Turzańskiem.
W rejonie Przełęczy witamy się z deszczowymi chmurami szczelnie okrywającymi pasmo Wysokiego Działu. Na szczęście nie jest to powitanie zbyt wylewne i po wkroczeniu między drzewa możemy schować do plecaków kurtki przeciwdeszczowe. Ścieżką prowadzącą w karpackiej buczynie zmierzamy ku dzisiejszej kulminacji - Chryszczatej, w czasie wojny będącej schronieniem dla oddziałów UPA.

25.05.2013 - PTT Tarnów na Chryszczatej - (fot. Przemysław Klesiewicz)
Na wierzchołku po kilkunastuminutowym popasie ustawiamy się oczywiście do zdjęcia z naszą oddziałową flagą przyozdobioną błotem z Morza Martwego. Szkoda tylko, że wycieczka do Izraela była niskobudżetowa i z suwenirów przywieziono jedynie darmowe błoto. Podobno na targu w Jerozolimie były do nabycia szczeble z drabiny św. Jakuba, ale niestety w zaporowej cenie...
Na Chryszczatej wkroczyliśmy na czerwono znakowany Główny Szlak Beskidzki, który poprowadzi nas przez Duszatyn do Komańczy. Maszerujemy w dół zboczami Chryszczatej dość szybko dochodząc do Rezerwatu Zwiezło. Nazwa rezerwatu nawiązuje do wydarzeń z 1907r., kiedy to ,,góry zwiezło w dół" i w efekcie osunięcia się zbocza górskiego powstała swego rodzaju naturalna tama tworząc najbardziej chyba malowniczy zakątek w Bieszczadach, czyli Jeziorka Duszatyńskie.
Tuż przed Jeziorkami dostrzegamy zwartą kolumnę uzbrojonych mężczyzn (i nie tylko mężczyzn jak się później okaże). Czyżby sotnia ,,Hrina" przegapiła zakończenie wojny rozpoczętej ostrzelaniem dywersanta przez Franka Dolasa? Na szczęście po chwili okazuje się, że to młodzież z liceum wojskowego z Otwocka, a ich kałasznikowy i M-16 to tylko repliki. Kolumnę prowadzoną przez opiekuna zamyka grupa dziewcząt. Brak broni wskazuje, że w oddziale pełnią rolę sanitariuszek. Męska część naszej wycieczki zaczyna nagle sygnalizować liczne kontuzje i dolegliwości zdrowotne. Niestety, dziewczęta najwyraźniej uznają, że mają do czynienia z symulantami, gdyż nie zamierzają udzielić pierwszej pomocy.
Nieco niepocieszeni zatrzymujemy się przy Górnym Jeziorku Duszatyńskim. Pogoda wyraźnie się poprawia. Zza chmur wreszcie przebijają się promienie słoneczne. Tutaj też spotykamy pierwszą z wielu na tym weekendzie salamander, która niczym rasowa modelka nie zwraca uwagi na wycelowane w nią obiektywy aparatów.
Nasz pobyt na Jeziorach dokumentujemy zbiorową fotką, a następnie, doliną potoku Olchowatego zmierzamy do Duszatyna. Wkrótce ścieżka zamienia się w dość szeroką drogę, która niestety rozjeżdzona przez transportujące drewno samochody zmienia się w prawdziwą ,,drogę błotną". Na bieszczadzkim błocie napotykamy kolejne salamandry. Buty szybko ujednolicają swój wygląd i kolor. Oblepione błotem mają szarobrunatną barwę.
Przed Duszatynem wychodzimy na rozległą polanę. Teraz już wygodną asfaltową drogą zmierzamy w kierunku Komańczy. Nagle czoło kolumny przystaje. Z oddali widać że samotny zwiadowca wyrusza na ,,razwiedkę bojem" w stronę przydrożnego baru. Po chwili w krótkofalówce rozlega się radosny głos Leszka: jest! i to lane!
Rozsiadamy się na ławkach przy barze i dzięki uprzejmości sprzedawczyni (pozdrowienia dla Pani Bożenki) korzystamy z promocji pod nazwą: upij trochę to ci doleję. Oczywiście nie odmawiamy. Do Leżajska wyciągamy suchy prowiant. Niestety po raz kolejny przekonujemy się, że w górach pogoda, jak kobieta, zmienną jest. Chmury nasuwające się znad masywu Jesieniowej nie wróżą niczego dobrego. Pora trąbić wsiadanego.
Droga do Prełuków prowadzi asfaltem. Po drodze mijamy rezerwat Przełom Osławy pod Duszatynem z charakterystycznym mostem kolejki wąskotorowej. Same Prełuki to maleńka połemkowska osada wciśniętą w Dolinę Osławy. Przykryta eternitem chyża stanowi jedną z nielicznych pamiątek po Łemkach - dawnych mieszkańcach tych ziem.
Tuż za mostem na Osławie szlak odbija w las. Deszcz pada coraz mocniej, a dla nas zaczyna się prawdziwy ,,Riders on the storm". Na przemian ślizgając się, na przemian zapadając się w błocie zmierzamy na wierzchołek grzbietu, z którego mamy zejść już bezpośrednio do Komańczy. Na podejściu kolumna znów się rozciąga.
Do Komańczy nie bez problemów docieramy po siedemnastej. Teraz już pozostaje tylko dojść do Schroniska PTTK im. Ignacego Zatwarnickiego, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. W przeciwieństwie do innych wyjazdów wieczorne ablucje i posiłek nie jest ostatnim akcentem soboty w górach w Dobrym Towarzystwie. Zdecydowana większość uczestników wycieczki chce jeszcze zobaczyć ostatni mecz piłkarskiej Ligi Mistrzów.
W tym roku finałowe starcie obfituje w polskie akcenty, które w liczbie trzech (Lewy, Kuba i Piszczu) wybiegają w żółto-czarnych koszulkach Borussii. Na boisku prezentują się drużyny, z których jedna ma siedzibę w mieście będącym niegdyś ośrodkiem polskiej emigracji w Niemczech, czyli w Dortmundzie, a druga ma swą siedzibę w Monachium, mieście słynącym z produkcji samochodów popularnych w pewnych kręgach polskiej młodzieży.
W starciu dwóch niemieckich potęg piłkarskich gole zdobywają kolejno: Chorwat, Turek i Holender. ,,Was ist das, meine liebe Hermann?" Polak, czyli Lewandowski, też próbuje, pomagając sobie przy tym nieco ręką. Czyżby w historii piłkarskich rozgrywek miała się zapisać kolejna ,,ręka Boga?". Nic z tego, sędzia jest czujny. Na polskiego gola w finale Ligi Mistrzów musimy więc poczekać co najmniej do przyszłorocznych rozgrywek. Niepocieszeni wracamy do Schroniska. Teraz już czas na spoczynek.

25.05.2013 - Jeziorko Duszatyńskie Górne - (fot. Artur Marć)
Niedzielny poranek wita nas padającym deszczem. Niestety, prognozy pogody się sprawdziły. Dzień zaczynamy mszą w pobliskim klasztorze Sióstr Nazaretanek , znanym jako miejsce odosobnienia Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dość nietypowa jak na klasztor architektura budynku związana jest z tym, iż przed wojną był to budynek pensjonatu. Ambitne plany przekształcenia tej miejscowości w prężne letnisko, kontynuowano po wojnie. Znając rozmach i specyficzne podejście do kwestii ochrony przyrody peerelowskich planistów można się tylko cieszyć, iż spełzły one na niczym.
Śniadanie w schronisku trwa dłużej niż zwykle. Jasne jest, iż zdobycie Tokarni trzeba odłożyć na inny termin. Krótka narada i decyzja - zwijamy się do domu, może po drodze zwiedzimy jeszcze Duklę.
Gdzieś w okolicach stasiukowych Jaślisk zza chmur zaczyna przebijać błękit nieba. Nerwowe studiowanie map, zawczasu schowanych do plecaków. Po raz kolejny okazuje się, że jesteśmy mistrzami improwizacji. Jeszcze kwadrans temu wszystko wskazywało na to, że wrócimy w domowe pielesze wczesnym popołudniem, a teraz już mamy gotowy plan wycieczki. Garbata Cergowa, dominująca nad Duklą niespodziewanie okazuje się być celem drugiego dnia ostatniej tegorocznej majówki górskiej.
W Nowej Wsi po raz kolejny wkraczamy na Główny Szlak Beskidzki. Stromo pnącymi się zboczami góry zmierzamy przez Szczob, na najwyższy wierzchołek Cergowej, której masyw spośród innych beskidzkich szczytów wyróżnia się sporą ilością jaskiń. Drugą cechą wyróżniającą tą niewątpliwie ciekawą górę są dwa rezerwaty cisowe - ,,Tysiąclecia" i ,,Cisy w Nowej Wsi". Z polany na Szczobie oglądamy masyw Piotrusia (najwyższy szczyt wschodniej części tzw. Beskidu Dukielskiego) i leżącą w dole Zawadkę Rymanowską. Sercu bliski Beskid Niski ma dla swych miłośników jeszcze wiele gór i szlaków.
Na szczycie Cergowej, pod krzyżem, ustawiamy się oczywiście do zdjęcia. Kolejna wlepka znaczy nasz pobyt w górach. Przez krótkofalówkę nawiązujemy kontakt z grupą uczestników wycieczki, którzy nie zdecydowali się poznać Cergowej i oczekują na nas w Dukli.
Schodząc do Dukli przeżywamy deja vu. Śliskie błoto i salamandry na szlaku nieodparcie przywodzą na myśl poprzedni dzień i zejście do Komańczy. Na chwilę zatrzymujemy się przy Złotej Studni, źródełku przy którym jeśli wierzyć legendzie mieszkał św. Jan z Dukli. Krótki odpoczynek i oczyszczenie butów z beskidzkiego błota. Od tego miejsca szlak dotąd dość stromy, łagodnie sprowadza nas do Cergowej, wsi sąsiadującej z Duklą. Wejście między zabudowania oznacza niestety, że wycieczka dobiega końca. Nadchodzi to co nieuchronne - powrót do domu.
Do Tarnowa zmierzamy zrazu wzdłuż północnych granic Beskidu Niskiego. Za Iwlą po raz kolejny oglądamy zbocza Polany i Łysej Góry. Wkrótce pojawia się też charakterystyczna platforma widokowa z krzyżem na Grzywackiej Górze, jeden z najlepszych punktów widokowych w Beskidzie Niskim. Grzywacka od północy prezentuje się zdecydowanie mniej efektownie niż od południa, z Kątów, lub z drogi do Krempnej. Powracają wspomnienia z ubiegłorocznej wyprawy w tamte strony, gdy obchodziliśmy jubileusz Czterdziestolatka...
Po busie zaczyna krążyć pojemnik z sałatką z krewetek. Czasy, gdy podstawą diety góromaniaka była konserwa turystyczna wsparta paprykarzem szczecińskim odeszły do przeszłości. Ze stacji benzynowej w Kołaczycach oglądamy Liwocz. To już ostatni przystanek w powrotnej drodze, więc pora uzupełnić zapasy. Zakupowym hitem okazuje się być pewien napój, którego nazwa zaczyna się na literę ,,o" i nie jest to bynajmniej ,,okowita". A co to za napój, niech ciekawi spytają uczestników wycieczki...
Artur Marć

26.05.2013 - Złota Studzienka - (fot. Artur Marć)