05-06.03.2011 Zimowe Ekstremalne Ostatki na Połoninach

Ciekawe, kto za tym wszystkim stoi? To chyba robota określonych, wrogich sił. Cały tydzień błękit i słońce, dodatkowo lekki mróz i biel śniegu. Wymarzone warunki na górską wyprawę. Ale wszyscy ciężko pracują. W końcu nadchodzi upragniony (ostatni karnawałowy) weekend. Więc w Bieszczady.
Prognozy (przynajmniej te na sobotę) są naprawdę niezłe. Co prawda nadciąga załamanie pogody, ale w okolice połonin dotrze dopiero wieczorem. O piątej rano, mając nad głowami gwiaździste niebo wyruszamy z Tarnowa. Kolejne przystanki i w busie robi się coraz tłoczniej. Gdzieś między Brzostkiem, a Kołaczycami obserwujemy budzący się dzień. Jest coraz jaśniej, na bezchmurnym niebie coraz mocniej świeci słońce. Mijamy Jasło, Krosno i Sanok. Niestety im bliżej Bieszczad się znajdujemy, tym więcej chmur pojawia się na nieboskłonie. W okolicach Cisnej chmury szczelnie spowijają już górskie szczyty. Zaczyna docierać do nas smutna prawda. Tego dnia nie nacieszymy swoich oczu bieszczadzkimi panoramami. Chociaż niektórzy liczą jeszcze na cud. W Ustrzykach Górnych zabieramy Beatę z Marcinem i już w komplecie meldujemy się w Wołosatem. Pogoda oczywiście nie ulega zmianie, podobnie jak nasze plany. Idziemy więc na Przełęcz Bukowską. Tutaj w wiacie Bieszczadzkiego PN robimy sobie przerwę śniadaniową. Kiedy pierwsza część grupy kończy posiłek, nadchodzą pozostali uczestnicy. Dzięki temu mogą spocząć na „nagrzanych” ławeczkach, wokół przykrytego grubą warstwą śniegu stołu.


05.03.2011 - Na Przełęczy Bukowskiej - (fot. Janusz "Franek" Foszcz)

Po chwili w stronę Rozsypańca rusza ekipa przecierająca szlak. Z każdym metrem podejścia warunki stają się gorsze. Wszystkie ślady są dokładnie zawiane, a na dodatek widoczność nie przekracza dziesięciu metrów. Postanawiamy, że od tej pory (dla bezpieczeństwa) będziemy się poruszać razem, idąc całą grupą. Dalsze wędrowanie możliwe jest zresztą tylko dlatego, że posiadamy GPS-a. W przeciwnym wypadku trzeba byłoby zrezygnować. Idąc za wskazaniami GiePSika docieramy do Halicza. Momentami zapadamy się w śnieżnych zaspach. Osadzająca się na nas zamarzająca mgła, upodabnia nas do bałwanków. Porywisty wiatr sprawia, że pobyt na szczycie skracamy do niezbędnego minimum. Zresztą, ze słynnej panoramy z Halicza pozostaje w zasięgu naszego wzroku jedynie krzyż i triangul. W tak romantycznych warunkach przechodzi „oddziałową górską inicjację” Bożena. Błyskają flesze, Piotrek kręci kamerą kolejne fragmenty „Bieszczadzkiej Odysei”. A przed nami teraz trawersowanie zboczy Kopy Bukowskiej i Krzemienia. Warunki pozostają bez zmian. Kolejna przerwa wypada nam na Przełęczy Goprowskiej. Jeszcze kilkuminutowe podejście i meldujemy się na przełęczy pod Tarnicą. Utworzona szybko pięcioosobowa grupa szturmowa rusza na najwyższy w polskich Bieszczadach szczyt. W końcu Tarnica też była w naszych sobotnich planach. Reszta postanawia schodzić już do Wołosatego. Dziwnym trafem nikt (nie wiedzieć czemu) nie decyduje się na zejście przez Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych. Kiedy schodzimy do linii lasu, widoczność trochę się poprawia. Niestety ścieżka jest dość mocno oblodzona. Schodzimy ostrożnie i po siedmiu godzinach zamykamy w Wołosatem naszą „sobotnią pętelkę”. W busie powoli rozmarzamy. Ale podróż nie trwa długo. Dojeżdżamy do Przełęczy Wyżniańskiej. W kilku grupkach maszerujemy do Bacówki pod Małą Rawką. A za naszymi plecami ukazuje się nawet na moment Połonina Caryńska. Może to dobry omen na niedzielę?


05.03.2011 - Przyjęcie Bożenki do PTT na Haliczu - (fot. Janusz "Galon" Foszcz)

W bacówce rozgrzewamy się na dobre siedząc w bezpośredniej bliskości kominka. W tak komfortowych warunkach świętujemy urodzino-imieniny Beaty. W ich trakcie niespodzianka -światowa premiera filmu „Nepal – bez cenzury” - dzieła stworzonego w Himalajach przez księdza Roberta. Produkcja wywiera wrażenie na widzach, a wśród uczestników nepalskiego wyjazdu wywołuje nawet wzruszenie. Tuż przed północą układamy się w śpiworach. Gospodarze bacówki dbają bardzo o komfort termiczny gości więc niektórzy śpią nawet na nich (śpiworach oczywiście). Wstaje ranek, a za oknem śnieżna zadymka. Po porannej kosmetyce, tradycyjnie już uczestniczymy we Mszy Świętej, a potem schodzimy na śniadanie. Tymczasem na zewnątrz zadymka od czasu do czasu ustaje i przez szyby wpadają do jadalni nawet promienie słońca. Szybko tworzy się więc grupa szturmowa z zamiarem zdobycia Rawek. Kiedy wychodzimy przed bacówkę śnieg znowu zaczyna sypać. Idziemy „na lekko” utrzymując niezłe tempo. Czujemy mocne psychiczne wsparcie od grupy pozostałej w bazie (czyt. Bacówce). Na leśnej ścieżce dziesięć centymetrów świeżego śniegu. Błyskawicznie zdobywamy wysokość i po niespełna czterdziestu minutach meldujemy się na szczycie Małej Rawki. Mocny wiatr obniża poważnie odczuwalną temperaturę. Widoki jednak zdecydowanie lepsze niż wczoraj. Widać doskonale Połoninę Caryńska i Wetlińską. Zdzichu postanawia schodzić przez Dział do Wetliny. Reszta wędruje na Wielką Rawkę. Znów zaczyna się zadymka i mocno ogranicza widoczność. Przedzieramy się przez nawiane zaspy. Na grani Wielkiej Rawki pogoda znowu się poprawia. Pokazuje się nawet słoneczko. Sycimy oczy dostępnymi panoramami. Zwłaszcza na północ i zachód. Tarnica w dalszy ciągu nie chce się nam pokazać i nadal ukrywa się za chmurami. Droga powrotna do bacówki mija szybko. Część osób wykorzystuje w zejściu (zjeździe) jabłuszka. Po serdecznym powitaniu w „bazie” uzupełniamy stracone kalorie, pakujemy się i opuszczamy bacówkę. Bieszczady postanawiają pożegnać nas kolejna zadymką. Droga do parkingu na przełęczy jest całkowicie zawiana. Kiedy dochodzimy do naszego busa otrzymujemy kolejny bonus od natury. W pełnej krasie, pod całkowicie bezchmurnym niebem prezentuje się „na pożegnanie” Połonina Caryńska. Wyjeżdżamy na drogę w kierunku Wetliny. Asfalt przykrywa gruba warstwa ubitego śniegu. Dopiero od Cisnej droga robi się „czarna”. Lokalne zadymki towarzyszą nam jeszcze do Sanoka. Potem zanikają całkowicie podobnie jak ślady zimy. Tylko gdzieniegdzie leży jeszcze jakiś płat śniegu. Przed szóstą docieramy do Tarnowa i „bieszczadzkie ostatki” przechodzą do historii.
Epilog:
Oczywiście poniedziałek powitał nas błękitnym neapolitańskim niebem... No i kto za tym wszystkim stoi?

Janusz Foszcz


06.03.2011 - Na Wielkiej Rawce - (fot. Janusz "Franek" Foszcz)

1 % DLA PTT

 

Współpraca

 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
 
 
 
 
 

RABATY DLA CZŁONKÓW

Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama
 
Reklama