Górski marsz niepodległości czyli… flagi i "flażki" na wietrze.
Zaczęło się w ubiegłym roku. Wtedy po raz pierwszy postanowiliśmy uczcić Narodowe Święto Niepodległości wspólnym, górskim marszem. Do dziś pamiętamy te dwa piękne, listopadowe dni spędzone aktywnie w Beskidzie Niskim. Tym razem na teren naszego "niepodległościowego" wędrowania wybraliśmy Beskid Sądecki, a dokładniej pasmo Jaworzyny Krynickiej.
W słoneczny sobotni poranek gromadzimy się po siódmej w hallu tarnowskiego dworca PKP. Dzierżąc w dłoniach "bilety sądeckie" na których, jako stację docelową wydrukowano miejscowość Żegiestów Zdrój powoli przenosimy się na peron. Na nim spotykamy jeszcze kilkanaście osób z plecakami. To najlepszy dowód, że wśród tarnowian nie brakuje miłośników listopadowych, górskich wędrówek. Poznajemy dwie sympatyczne dziewczyny, dla których sobotnim celem jest dojście z Rytra do schroniska na Przehybie. Mamy czas na turystyczne rozmowy, gdyż pociąg jest lekko opóźniony. Wielkość opóźnienia nie powoduje jednak u nas stresu. Cóż bowiem znaczy skromne pięć minut. To prawie jak w Szwajcarii (tam co prawda jest to suma opóźnień wszystkich pociągów w ciągu kilkudziesięciu lat). A przecież wczoraj po południu (o czym informują nas Adam z Asią), z uwagi na osunięcie się torowiska w okolicach Rzezawy, opóźnienia dochodziły do dwóch godzin. Po chwili "czerwony wąż" nadjeżdża z hukiem. Okazuje się, że wiele osób postanowiło (w przeciwieństwie do nas) spędzić sobotę w Tarnowie. Czekamy, aż wysiądą. Mimo to sporo miejsc w pociągu jest jeszcze pozajmowanych. Dlatego lokujemy się w dwóch sąsiednich wagonach. W jednym spotykamy naszego oddziałowego kolegę, który z wykrywaczem metalu wybiera się na poszukiwanie "skarbów" na terenie Pogórza Rożnowskiego. W Łowczówku dołącza do nas Przemek i jesteśmy w komplecie (chociaż jak okaże się wieczorem to niekoniecznie). Gdzieś w okolicach Ciężkowic w wagonach robi się zdecydowanie luźniej i do celu jedziemy już wspólnie. Podróżowanie koleją sprzyja (zdecydowanie bardziej niż busem) rozmowom i kontaktom międzyludzkim. No i nie trzeba zatrzymywać się na stacjach benzynowych. Gdyby jeszcze podróż przebiegała trochę szybciej. Za oknem idealny błękit i chciałoby się już wędrować po Beskidzie Sądeckim, a tu dopiero Stróże. Potem Grybów i Ptaszkowa (a może by tak wysiąść i iść na Postawne i Jaworze?). Wreszcie docieramy do Nowego Sącza. Tutaj do wagonów wdziera się tłum studentek z sądeckiej PWSZ. Też jadą w góry. Ale obuwie i torebki na ramionach są znakiem, że zdobędą jedynie Górę Parkową w Krynicy. Kolejką oczywiście…

10.11.2012 - Janusz "zaczyna" już na stacji w Żegiestowie ;-) - (fot. Jarosław Zakrzewski)
Po trzech godzinach docieramy do Żegiestowa Zdroju. To wspaniałe uzdrowisko z czasów II Rzeczpospolitej popadło na przełomie tysiącleci w prawie całkowita ruinę. Ostatnio zaczyna się jednak powolna renowacja zabytkowych budynków. W ciągu kilkunastu lat ma być tutaj jedno z największych centrów sanatoryjno - wypoczynkowych w tej części Europy. Szlak niebieski prowadzi nas początkowo drogą, równolegle do linii kolejowej i Popradu. Po kilku minutach skręcamy w stronę olbrzymiego, opuszczonego i ogromnie zaniedbanego Domu Zdrojowego. Powstał w latach 20-tych ubiegłego wieku, a jego projektantem był sławny architekt Adolf Szyszko-Bohusz (ten sam, który zaprojektował tarnowskie mauzoleum Józefa Bema w Parku Strzeleckim). Przechodzimy pod budynkiem (dosłownie) i wchodzimy w dolinę Szczawnika. Mijamy nieczynną pijalnię wody mineralnej "Anna". Osoby chętne do noclegu na jej terenie ostrzega tabliczka zwracająca uwagę na możliwość kontaktu z nadmiarem dwutlenku węgla (tutejsze wody mineralne są w naturalny sposób mocno nasączone tym gazem) i tym samym dużej możliwości obudzenia się już na… niebiańskich pastwiskach. Za pijalnią skręcamy ostro w lewo i pniemy się stromo w górę jarem wśród bukowego lasu w stronę grzbietu. Momentalnie się rozgrzewamy. Ale nie ma mowy o przegrzaniu. Skutecznie uniemożliwia to mocny południowo-zachodni wiatr. Potwierdzają się prognozy, że w Tatrach powieje halny. Wreszcie wychodzimy na długi, odkryty grzbiet Trzech Kopców.
Z rozległych łąk rozpościerają się fantastyczne widoki. W tym ten najważniejszy dla nas. Na Tatry oczywiście. Chwila przerwy i ruszamy w stronę Pustej Wielkiej. Ci, którzy wędrowali już tędy, wiedzą, że teraz czeka nas długie i mozolne podejście. Każdy ustala sobie dogodne tempo. W efekcie między poszczególnymi grupkami tworzą się spore luki "czasoprzestrzeni". Skrzyżowanie ze szlakiem żółtym jest znakiem, że do szczytu pozostał już dosłownie "rzut beretem". Wiatr dmucha coraz mocniej. Za nim wyjdziemy na podszczytowe (coraz bardziej zarastające) polany, w zacisznym miejscu uzupełniamy kalorie i dzięki temu zwieramy również szeregi. Na wierzchołku robimy kilka pamiątkowych fotek z oddziałową "flażką", zostawiamy na słupku wlepkę i dosłownie zwiewamy z halnym. Szkoda, bo widoki warte są dłuższej kontemplacji. Szybko trawersujemy zbocza Pustej i dochodzimy do rozległych łąk prowadzących w stronę Jaworzynki i Runku. To już tereny znane dobrze prawie wszystkim. I piechurom i rowerzystom i narciarzom. Dzisiaj są wyłącznie nasze. Wokół żywego ducha. Wiatr nadal mocno wieje, ale widoki rekompensują nam te "małe" niedogodności. Jest majestatyczna Radziejowa z Rogaczami i Eliaszówka. Za nią Wysoka. Doskonale prezentują się Tatry. No i jeszcze Mogielica - królowa Beskidu Wyspowego i pasmo Gorców. Wczesne popołudnie przypomina coraz bardziej o obiedzie. Na szczęście Bacówka nad Wierchomlą jest już na wyciągnięcie ręki. Zasłużony odpoczynek połączony z degustacją potraw własnych oraz tych bacówkowych. A wszystko z cudownym widokiem na najwyższe pasmo Karpat. „Chwilo trwaj” - rzekłby poeta. I my też odkładamy moment wyruszenia o kolejne minuty. Ale słońce jest już coraz niżej. Ruszamy więc w stronę Runku.

10.11.2012 - Podejście na Pustą Wielką - (fot. Jarosław Zakrzewski)
W ciągu kilku minut nasze mięśnie powracają do optymalnego stanu. Miarowe tempo i w niecałe pół godziny docieramy na szczyt. Po drodze mamy jeszcze przyjemność spotkania salamandry. Mogło wydawać się, że ten płaz powinien już smacznie spać w oczekiwaniu na mającą nadejść za parę miesięcy wiosnę. Ale salamandry zwykły to robić dopiero w listopadzie, a nawet (przy sprzyjających warunkach) w grudniu. Na Runku rozpoczynamy ostatni etap sobotniego marszu. Szlakiem czerwonym przemieszczamy się w stronę Hali Łabowskiej. Idziemy dość szybko, chcąc "za dnia" przejść jak największy odcinek. Niestety ciemności są szybsze. Taką ewentualność zakładaliśmy od początku i jesteśmy na nią dobrze przygotowani. Wkrótce las rozświetlają jasne punkciki czołówek. Wiatr przybiera na sile, tworząc wraz z bukami i światłem latarek czołowych niepowtarzalną scenerię. A w zasadzie to nawet widowisko typu "światło i dźwięk". Trasa, którą idziemy nie ma dla nas żadnych tajemnic. Wędrowaliśmy po niej wiele razy. I w różnych warunkach. Przed siedemnastą osiągamy cel. Schronisko wita nas przytulnym ciepłem i nastrojowym półmrokiem. To znak, że generator wytwarzający prąd nie został jeszcze uruchomiony. W świetle czołówek zajmujemy dwa największe pokoje. Karolina przynosi informację, że póki co nie możemy spodziewać się ciepłej wody pod prysznicami. Najbardziej zdesperowane osoby sięgają po "mokre chusteczki". Jest też grupa "morsów", zdecydowanych na kąpiel w każdych warunkach. Pierwszym odważnym jest Piotrek. Kiedy przez dłuższą chwilę nie pojawia się, na zwiady rusza Przemek. Wraca za chwilę z wieścią, że woda jednak nie jest ciepła. Ona jest po prostu gorąca. Dzielimy się na pary (są dwie kabiny) i zbiegamy do łaźni. W ciągu paru chwil tworzy się spora kolejka. Oczekujący na ablucje są bardzo niecierpliwi. W sposób werbalny i niewerbalny regulują czas kąpieli, szczęśliwcom stojącym aktualnie pod strumieniami wody. Ich nerwowość wzmaga jeszcze wiadomość przekazana przez gospodarza schroniska, że wkrótce może zabraknąć wody. Ze względu na długotrwałą suszę, prysznice zostały uruchomione dziś po raz pierwszy od wielu tygodni. Nagle w korytarzu słychać znajome głosy. Wisior i Dejw? Przecież pozostali w Tarnowie? To muszą być jakieś halucynacje. A może całodzienny wpływ halnego? W ciągu kilku sekund zagadka znajduje rozwiązanie. W rzeczy samej, to nasi dzielni koledzy. Postanowili przyłączyć się do naszej ekipy. Po czternastej dotarli do Piwnicznej i stamtąd wyruszyli na Łabowską. Cztery godziny wędrowania, parę przygód, i szczęśliwie dotarli do schroniska. Trudy marszu łagodziły im (jak przystało na dobrych turystów) termosy z ciepłymi napojami. Nasze poranne przypuszczenie (a nawet pewność), że jesteśmy już w komplecie, zostało w ten sposób (Drogi Czytelniku) nieco zmodyfikowane.

10.11.2012 - Na Halę Łabowską docieramy już po zmroku - (fot. Przemysław Klesiewicz)
W tak zwanym "międzyczasie" zostajemy oświetleni. Czyści i pachnący, powoli gromadzimy się w jadalni, by wspomóc nieco schroniskowy budżet zamawianymi na kolację potrawami. W kominku płoną bukowe szczapy, na stołach nastrój tworzą zapalone świeczki. Miło i bezpiecznie. No może trochę za głośno. Przy stoliku obok duża grupa dzieci, jednej z sądeckich szkół, podobnie jak my zasiada do kolacji. Iwona wykazuje się pedagogicznymi umiejętnościami i za momencik jest już cicho. Po daniach głównych na stołach lądują produkty spożywcze przyniesione przez nas z nizin. To znak, że możemy rozpocząć uroczystości wigilijne Święta Niepodległości. Połączymy je z fetowaniem kolejnej rocznicy urodzin Iwony. Tradycyjne życzenia, prezent i "sto lat". To jednak nie wszystko. W mgnieniu oka Jubilatka może kilka razy sprawdzić dotykiem gładkość sufitu, pozostając w równoległym położeniu w stosunku do niego. Toasty przeplatają pieśni historyczno-patriotyczne. Pojawiają się też te bardziej biesiadne. Za sprawą Wisiora również zwolennicy starego, polskiego rocka mają coś dla siebie. Jak przystało na święto narodowe, dosiadają się do nas turyści z Siedlec i Nowego Sącza. Czas mija szybko, pora na porządki i sen. Generator też "idzie" odpocząć, więc naturalnie schronisko spowijają ciemności. Idealne warunki do spania. A jednak rano niektórzy narzekają na chrapiących współtowarzyszy. I to chyba jedyny nocny dyskomfort.
W niedzielny, świąteczny ranek wita nas mocny blask najbliższej gwiazdy. Aż chce się wstawać, mimo iż kołyszące się buki informują, że halny jeszcze nie zakończył swojej działalności. Poranna toaleta w łazience, z której widać jak na dłoni dolinę Kamienicy Nawojowskiej, pasmo Koziego Żebra, Czerszli i Tokarni, a także leżący za nim masyw Postawnego i Jaworza jest zjawiskiem wybitnie estetycznym. A gdyby komuś było mało, to jeszcze gdzieś na północnym wschodzie widać Maślaną Górę. W doskonałych nastrojach jemy śniadanie. Wśród zamówionych zestawów przeważają żurki i jajecznica. W zalanych wrzątkiem termosach lądują torebki z herbatą. Szykujemy się do wyjścia. Koledzy z Siedlec wyruszają do Krynicy. Sądeczanie schodzić będą do Łabowej. My żegnamy się z sympatycznym gospodarzem, zostawiając mu na pamiątkę (wraz z obietnicą ponownego przyjścia) oddziałową naklejkę. Sesja zdjęciowa przed schroniskiem jest dowodem na to, że mamy właśnie Święto Niepodległości. Duża narodowa flaga, flagi mniejszych rozmiarów czyli "flażki", zatknięte w plecakach, szaliki w barwach narodowych i takie same czapki. Biel i czerwień. Wiatr sprawia, że możemy poczuć się jak średniowieczni rycerze z łopoczącymi na polu bitwy sztandarami. Rycerze Niepodległej? Niekoniecznie. Ci, jak co roku działają w stolicy. Pracują zarówno rękami i nogami, zasłoniwszy uprzednio twarze przyłbicami kominiarek. Z litości spuśćmy na nich zasłonę milczenia. Nasz marsz jest bez wątpienia dłuższy, "zdrowszy" i mniej "rozrywkowy".

11.11.2012 - Światecznie i Niepodległościowo na Makowicy - (fot. Janusz Foszcz)
Przez Wierch nad Kamieniem, Pisaną Halę i Jaworzynę Kokuszczańską dochodzimy do rozstaju szlaków. Tutaj dzielimy się na dwie grupy. Jedna, chcąc odwiedzić po drodze schronisko Cyrla, schodzi w stronę Rytra. Druga (zgodnie z wcześniejszym planem) rusza w stronę Makowicy. Wędruję w tej drugiej. Szybko dochodzimy do wierzchołka Makowicy. Krótka przerwa i idziemy dalej. Na polanach pod Makowicą organizujemy troszkę dłuższy odpoczynek. Jemy ciasteczka, czekoladę, pijemy herbatę. Wszystko wśród wspaniałych, jesiennych widoków oraz równie rewelacyjnych panoram. Wkrótce wchodzimy w las i później idziemy stromym jarem wzdłuż Życzanowskiego Potoku. Sam potok pokonujemy wysokim mostem w miejscu zwanym "Głębokim Jarem". Na leśnej drodze tuż za nim, na sporym odcinku leży kilkadziesiąt centymetrów bukowych liści. Karolina i Iwona "zagrzebują się" w nich, tak, że widać tylko ich głowy. Kolejne kilometry, ostatnie podejście, ostatnie rozległe widoki i dochodzimy do Woli Kroguleckiej. Tutaj raczymy się słodkimi jabłkami w opuszczonym sadzie. Asfaltową drogą schodzimy do Barcic. Nasz marsz dobiega końca. Znowu obyło się bez ofiar. Kilka minut oczekiwania na przystanku i jedziemy autobusem do Nowego Sącza. Tam w kawiarni "Spóźniony Słowik" spotykamy się z "grupą z Cyrli". Czas pozostały do odjazdu do Tarnowa umilamy sobie rozmowami, sącząc piwo, kawę lub herbatę z sokiem malinowym. Wspólnie idziemy na sądecki dworzec PKS. Zajmujemy połowę autobusu relacji Krynica - Kielce. Humory dopisują, więc podróż mija szybko. Tylko nasze myśli (nie wiedzieć czemu) coraz częściej uciekają w stronę Turbacza…
Janusz Foszcz

11.11.2012 - W "Spóźnionym Słowiku" w Nowym Sączu - (fot. Przemysław Klesiewicz)